fbpx
Joanna Petry Mroczkowka kwiecień 2007

Świętość i zgorszenie

Powołujemy się na zgorszenie, które jakże często staje się pretekstem do ukrywania, tuszowania prawdy. Brakiem pokory grzeszą winni, którzy nie chcą się przyznać do grzechu. Brakiem miłosierdzia dla ludzkich słabości i pokornego poczucia, że sąd nad drugim człowiekiem należy pozostawić Bogu, grzeszą ich obserwatorzy. Nie naszą sprawą jest potępienie.

Artykuł z numeru

Kościół po zawale

Pod koniec lat trzydziestych Graham Greene (1904-1991), początkujący jeszcze wtedy angielski pisarz parający się zarobkowo publicystyką, zabiegał o wyjazd do Meksyku. Kiedy zdobył sponsorów, udał się tam w 1938 roku na kilka miesięcy. Podróż ta zainspirowała najpierw książkę reportaż (The Lawless Roads, w Stanach Zjednoczonych Another Mexico), a później powieść Moc i chwała (wydaną w Ameryce pod alternatywnym tytułem The Labyrinthine Ways). Moc i chwała przyniosła pisarzowi nagrody literackie i uznana została za jedną z najlepszych, jeśli nie najwybitniejszą powieść Greene’a. Na jej podstawie John Ford nakręcił film The Fugitive z Henrym Fondą w roli tytułowej. W 1956 Moc i chwałę wystawiono w teatrze, a kilka lat później dokonano adaptacji telewizyjnej. Z pewnością ułatwiał to filmowy styl pisarza – przybliżenia jak za pomocą zoomu kamery, narracyjne łańcuchy skojarzeń, precyzyjny język, celne uwagi aforyzmy pojawiające się niekiedy w akcji, zawieszanej na krótko, by mogła znowu powracać do wartkiego biegu wydarzeń.

Nie znaczy to, że popularność towarzyszyła tylko temu dziełu Greene’a. Zekranizowano także kilka jego późniejszych powieści. Trudno się dziwić – Greene, publicysta, korespondent wojenny, oficer wywiadu wojskowego w czasie wojny, zawsze wysoko stawiał przygodę, intrygującą fabułę. Otwarcie mówił, że nie uznaje rozwlekłości, nudziarstwa, choćby pod szyldem eksperymentów literackich. Uznany powszechnie za najlepszego angielskiego pisarza XX wieku, wielokrotnie znajdował się na liście kandydatów do Nagrody Nobla. Jest tajemnicą poliszynela, że nie przyznano mu jej ze względu na zdecydowany sprzeciw Arthura Lundkvista, członka szwedzkiej Akademii, nieprzychylnego i osobie pisarza, i katolickiemu klimatowi kilku jego najwybitniejszych utworów.

Pisarz

Ironia losu polegała na tym, że katolicyzm Greene’a uwikłany był w kontrowersje, które nasilały się, od kiedy dwudziestodwuletni Anglik zamienił swoją bezwyznaniowość na katolicyzm, nie bez związku z planowanym małżeństwem, w którym zresztą nie wytrwał.

Młody Greene otwarcie powiedział, że dopiero katolicyzm jest religią, z którą może się zmierzyć. I zmagał się z nią przez długie lata w życiu prywatnym i w swoim pisarstwie. Kwestionował, na przykład, etykietkę pisarza katolickiego, jaką go obdarzano. Twierdził, że jest pisarzem, któremu zdarzyło się być katolikiem. Krytykom drobiazgowo roztrząsającym jego twórczość pod kątem katolickiej ortodoksji Greene uświadamiał, że pisze powieści, a nie traktaty moralne.

Jednocześnie w swojej pracy jako krytyk literacki Greene wypowiadał się z przekąsem o współczesnej sobie literaturze obfitującej w papierowe postaci, zawieszone w próżni, błędne, jakby w niczym niezakotwiczone. Podkreślał, że człowiek jest ważniejszy dla ludzi wierzących niż dla ateistów. Dramatyczną moc literatura mogła, jego zdaniem, osiągnąć tylko dzięki religii, która wychodzi poza prozaiczność, małostkowość, mówi o wieczności – zbawieniu lub potępieniu. Właśnie „wrażliwość religijna” daje człowiekowi wzmożone poczucie zła, ale jednocześnie przecież i dobra. Zło bardziej go interesowało, toteż współcześni porównywali go do Mauriaca, który przyglądał się łasce w żmijowym kłębowisku ludzkim, kontrastowali z Bernanosem, który nie bał się kreować bohaterów bezgrzesznych, takich jak święta Teresa od Dzieciątka Jezus czy proboszcz z Ars. Greene’a fascynowało to, co kardynał John Henry Newman, którego bardzo cenił, nazywał „tragiczną kondycją człowieka w stanie upadku”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się