fbpx
Agata Bielik-Robson, ks. Michał Heller, Robert Pawlik, ks. Grzegorz Strzelczyk, Stanisław Obirek Grudzień 2014

Jezus według Kołakowskiego

W napisanym w połowie lat 80. eseju, który nakładem Wydawnictwa Znak właśnie ukazał się w postaci książkowej, Leszek Kołakowski postawił pytanie o znaczenie figury Jezusa jako składowego i niezbędnego wręcz elementu europejskiej kultury. W związku z publikacją nieukończonych ineditów filozofa postanowiliśmy, podążając za jego intuicją, zastanowić się nad tym, na ile możliwe jest w cywilizacji europejskiej myślenie poza Jezusem.

Artykuł z numeru

XI: Nie marnuj

XI: Nie marnuj

Odpowiedzi, które uzyskaliśmy od filozofów i teologów, koncentrują się dodatkowo wokół następujących, zawartych w tekście Kołakowskiego, zagadnień:

1. Czy przeżywany w Europie kryzys chrześcijaństwa związany jest z zapomnieniem mesjańskiego wymiaru Jezusa? Czy perspektywa apokalipsy może być warunkiem ocalenia przed samozagładą?

2. Na ile rozum jest w stanie całkowicie zdemitologizować religię? Czy jedyną rozsądną postawą, jaką wobec figury Jezusa przyjąć może filozof, jest jednocześnie i apologetyka, i sceptycyzm?

3. W jaki sposób zmieniło się stanowisko Kołakowskiego od publikacji w roku 1965 na łamach „Argumentów” tekstu Jezus Chrystus – prorok i reformator do napisania szkicu Jezus ośmieszony?

Odpowiedzi zamieszczamy poniżej.


Agata Bielik-Robson

„Nie wstydzę się Jezusa”, czyli Kołakowski spod podłogi

Wbrew pozorom, ten niedokończony esej Leszka Kołakowskiego o Jezusie wcale nie zaskakuje. Tę samą strategię apologetyczną wobec chrześcijaństwa da się już wyczytać w jego poprzedniej książce poświęconej tematyce religijnej, której polski tytuł brzmiał Jeżeli Boga nie ma. Kołakowski, sam z temperamentu raczej sceptyk i pozytywistyczny racjonalista, broni wiary na sposób bliski Blaise’owi Pascalowi, religii instytucjonalnej natomiast na sposób bliski Josephowi de Maistre’owi. Wiara jest tym, co wyciąga jednostkę ze stanu rozumowych sprzeczności, dając jednoznaczne rozpoznanie dobra i zła. Religia zaś wspiera cywilizację, osadzając ją na mocnych etycznych fundamentach. Wedle Kołakowskiego nienaruszalność tej podstawowej orientacji moralnej, gwarantowana transcendentnym objawieniem, jest największym osiągnięciem myśli chrześcijańskiej, bez którego nie powstałaby kultura Zachodu; dlatego też obrona chrześcijaństwa ma tu głównie charakter kulturalistyczny. Kołakowski obawia się, że tracąc te solidne podwaliny, cywilizacja zachodnia podcina swoje własne korzenie, rozpływając się w nijakości. Na sposób typowy dla swojej formacji, jaką należy nazwać neokonserwatywną, Kołakowski, idąc tropem jej założyciela, Leo Straussa, na głównego „szkodnika”, od którego zaczyna się proces cywilizacyjnej autodestrukcji, desygnuje Nietzschego. Zdekonstruował on bowiem nienaruszalność objawienia, twierdząc, że wszelkie ideały i wartości tworzymy my sami, łącznie z wyobrażeniem boskiej transcendencji: „Nietzsche powiedział wszystko – i tym samym naprawdę położył koncepcyjny fundament pod nową cywilizację; tym fundamentem była otchłań” (s. 55).

Od kiedy rządzi nami „otchłań”, chrześcijaństwo stało się sprawą zaprzeszłą, anachroniczną, niemodną, a przez to wstydliwą: „w wykształconych lub półwykształconych klasach naszych społeczeństw być chrześcijaninem to wstyd – nawet nie dlatego, że chrześcijaństwo nie cieszy się intelektualnym szacunkiem, lecz dlatego, że jest to moralnie śmieszne” (s. 24). Dlaczego „moralnie śmieszne”? A dlatego, że wbrew łatwemu relatywizmowi czy wręcz indeferyntyzmowi etycznemu, logicznie wypływających wprost z panującej nam „otchłani”, chrześcijaństwo uparcia nastaje na swoje absolutne rozumienie dobra i zła, a także wszystkiego, co zdaniem Kołakowskiego nieuchronnie się z takim stanowiskiem wiąże. Nie sposób bowiem wypreparować z chrześcijaństwa jedynie oświeconej „religii moralnej”, odrzucając jego aspekty mitologiczne. Surowa nauka rozróżniania dobra i zła musi iść w parze z wiarą w osobową nieśmiertelność, zmartwychwstanie ciał i Sąd Ostateczny. Zwłaszcza ten ostatni – apokaliptyczny – element uważa Kołakowski za absolutnie niezbędny składnik chrześcijańskiej wiary. To bowiem w idei sądu, który rozprawi się z całą historią materialnego świata, dając nam ostateczną wycenę wszystkiego, co się wydarzyło, w kategoriach dobra i zła, bez możliwości jakichkolwiek odwołań, apelacji i deliberacji – zasadza się etyczny fundamentalizm chrześcijaństwa. Fundament tkwi więc nie tyle w początku, w akcie założycielskim, jakim jest najpierw dekalog, a potem przykazanie miłości bliźniego – ile w apokaliptycznej wizji kresu, kiedy to sam Bóg nieodwołalnie i obiektywnie rozsądzi, co było dobre, a co złe z perspektywy końca historii. Gdy ten sąd nad doczesnością przestaje nad nami wisieć, wszystko naraz staje się dozwolone; kulturę przenika duch etycznego permisywizmu, zezwalając na dowolną interpretację norm moralnych. Kołakowski pisze: „Chrześcijaństwo traci cały swój sens historyczny, moralny i religijny w momencie, gdy zapomni się o tej najważniejszej idei: że wszystkie wartości doczesne są tyko względne i drugorzędne. Znamy oczywiście w naszej epoce ludzi, którzy usiłują nas przekonać, że rdzeniem przesłania Jezusa jest taki czy inny system polityczny, egalitaryzm, rewolucja, upaństwowienie fabryk, zniesienie własności prywatnej” (s. 22). Tym ostatnim nie należy jednak wierzyć, ponieważ są to ludzie, którzy zbyt swobodnie czerpią z dziedzictwa chrześcijaństwa, sądząc, że doczesność to jedyny wymiar ludzkiej egzystencji, a końca świata nigdy nie będzie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się